Powróciłyśmy. Całkowicie ciałem,
częściowo duchem, który raczej woli prażyć się w Pradze albo ekscytować
planowaną fantastyczną podróżą. Na drogi normalności nie sprowadza też
pomieszkiwanie tymczasowe, niewypełnione po brzegi. Jednak Rzeczywistości i
Poważne Obowiązki dzwonią i wkradają się powoli ale zawzięcie w nasze życia,
tak bardzo odzwyczajone od porannych ( ciągłych) pobudek, obiadowej
kreatywności, wiecznej potrzeby zakupu kolejnych płynów/ proszków/ artykułów
spożywczych. Na samą myśl przechodzą ciarki, z zimna też, a przecież to nie
tak. Nie jest źle, ale duchy wynajdują małe niedogodnostki i pochylając sie nad
nimi pomagają rosnąć do rangi najwyższej. Przecież miłość dla Miasta Życia,
mózgu poszerzania, samego siebie spełniania. Do wszystkiego, nie ma idealności,
jest normalność nieszara. Jeździmy metrem, które co prawda ma dwie stacje (albo
trzy, ostatnio pamięć mnie zawodzi), ale żyć się nie da i piać z podziwu też nie
można przestać. Brawo, brawo.
Mijają uczelniane tygodnie, które
sprawiają wrażenie miesięcy. Wierzyć nie można.
Na tym skończyłam moją ostatnią próbę
napisania porywającego posta. Choć nie było wtedy najprzyjemniej czuło się na
plecach oddech Wielkiej Nadchodzącej Przygody. Uszy samoistnie generowały szum
fal, oczy imaginowały sielskie widoczki, a mózg obawiał się trochę tej
słodyczy. Gdyby nasze mózgi mogły obawiać się tylko słodyczy byłoby
przepysznie. Sierpniowo-do-końca-październikowe wyczekiwanie rozpoczęło się
odciążającym pakowaniem i przemyśliwaniem. Ważniejsze i mniej ważne
potrzebnostki znajdywały sobie miejsce w otchłani walizek.
Co cięższe ubrania
lądowały na grzbietach na przed-lądowaniowy czas. Podekscytowanie ogromne
wypełniało każdy centymetr naszych twarz, a sami byliśmy uśmiechem. Oczy
mrużyły się do słońca, do którego twarze też kierowały swoje oblicza, omijając
topniejący śnieg warszawski. Potulnie oczekiwaliśmy na zielone i cieszyliśmy
się tak, że ciężko było o tym opowiedzieć słowami. Emocje niewypowiedzialne.
Radość nad radościami, podróże nad podróżkami ( nie-pogróżkami). Wielka egzaltacja.
Ostatniominutowe wpadki przypadki i dworca modlińskiego zwiedzanie w
oczekiwaniu na autobusy. Odprawy odprawione, w kolejce sprawunki popełnione,
miejsca zajęte.
Po lądowaniu bagaże odebrane, pierwsze pokoju
kanapki zjedzone, zmysły orientacji pogubione. Hiszpańskie dzieci w kolejce
małpują na siemowych-taśmach-bagażowych. Pierwsze metra częściowe zjanowanie i
biura skomplikowane poszukiwanie. Potem AŻ taksówki znalezione i tarasem
zachwyty. Przypadkowe spotkania nie-przypadkowych towarzyszy podróży,
nielegalne alkoholu kupowanie, świadome cheesy i inne fast-foody zjedzone,
toasty wzniesione. Teraz tylko zimne łóżka i witaj następnego dnia-przygodo.
Spacery touristasowe, mokasyny zdjęte PIERWSZEGO LISTOPADA, stopy i nogawki
słoną wodą pomoczone. Bang za łan juro. Czy można być bardziej szczęśliwym?
Muszę przyznać, że to były po prostu najlepsze 20. urodziny jakie udało mi się
przeżyć, nie dlatego, że tylko raz można się z nimi zmierzyć, ale dlatego, że
barcelońskie, słoneczne, 20-stopniowe. Głowy nam się obracały o 720 stopni,
wszystko napawało optymizmem i fantazyjnością.
I ten zgodny ze stereotypem
pisarz w kanapkowni wyciągniętej z lat 20. XX w. Pierwsze zbrodnie i
wykroczenia na mózgu też już barcelońsko popełnione. Zadośćuczynne śniadania
tarasowe zostały popełnione i witaj dniu drugi całkowity, pełny,obfity. Nowe
przy La Ramblowe szlaki zostają w naszych umysłach, polowanie na toalety,
pyszne arbuzowe soki zapełniają żołądki, kiedy zmysły wzroku zaspakajane są
przez miejscowe kamieniczne pięknostki. Lody na obiad to znak standardowy.
Pierwsze pocztówki spoczywają na dnie kontynentalnej torby, towarzysząc wodzie,
wiernej kompanki podróży wszelakich. Zapalmy, więc te waniliowe papierosy, och
jak będzie cudownie, było prześmiesznie po tym jak zorientowałyśmy się co
zawiera owa mini-paczuszka.
Miłe wieczoru kawały i przede wszystkim pierwsze
długofalowe deskowe przejazdy i
wywrotki. Miłostki. Ulicy całej przemierzenie dnia kolejnego dla ujrzenia targu
remontowanego. Kolejne metra janowanie i przewieczne uśmiechanie. Chęci na kawę,
ale nie ma tak łatwo, najpierw wielkie wspinanie i podziw dla talentu Pana
przez tramwaj przejechanego, po wcześniejszym zawodzie w ogromnym ogrodzie. Przerażenie
ogromne żywą figurą i już udajmy się na kawę, znajdźmy coś miłego i dajmy się
zaskoczyć rozmiarami croissantów. Śmieszne śmiechy Zieni, najtańsze bagietki w
drodze do barcelońskiego Kopernika. Och, jak cudownie i wspaniale, najbardziej
uroczyście. (Wydziały psychologiczne w razie czego znalezione). Wewnętrzne
dziecko we wszystkich nas uwolnione, zmysły naukowe rozbudzone i ochoty na lot
balonem na gaz też powstały. Wycieczka do metro stacji i powrót do miłych
ogromów taniego jedzenia. Wieczorne na taras wycieczki i relacje z dnia
towarzyszom zdawane. Kolejne nocne miasta zwiedzanie i niezliczone ilości
jedzenia okrutnego pochłaniane. Brak mapy uniemożliwia spotkania, na dodatek
wielkie MACBy poszukiwania. Spacer-taksówka-metro-spacer, potem tylko bagietki
z serem brie, szybkie prysznice i gonić dzieci do miękkiego łóżka. Co jednak
jeśli spać nie można, internety nie ciekawią, jedyne słodkie śniadanie i
(niestety)nie- jedyne przy jadalnianym-nie-tarasowym stole śniadanie zjedzone. Dzień
dobry nasz pasiasty Pablo, miło przyjść do Ciebie z darmową wizytą. Jak się
dziś czujesz? My czujemy się na pizzę i karty. Wyjściowe marulkawowe plany
pokrzyżowało lenistwo i nadchodzący koniec tabletek.
Spacerowałyśmy też szlakami i
kamienicznymi trofeami wcześniej wspomnianego Pana Gaudiego, jadłyśmy i podśpiewywałyśmy
NYGI. W połowie zachwycone wystawami Wielkich Kreatorów zmierzałyśmy do Łuku
Triumfalnego. Następnie na góry się wspinałyśmy, dawałyśmy spragnionym
pikantnych doznań smakowych brusze.
Chyba przesadzam i pewnie nikt nie ma
ochoty już dalej tego czytać ale wracanie do tego sprawia mi tak przeprzyjemną
przyjemność, że nie mogłam sobie podarować. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył i
pozwolę sobie końcówki przeżyć w mojej głowie.
Zniesmaczona bieda. |
Wędrówki początek. |
Smutne koty bez ogona. |
Cześć piękne towarzysze. |
Właśnie tam musimy trafić. |
Ciężkie trasy wybory. |
Jedzeniowa pasza dla wycieńczonego koń stadka. |
Pyszne napitki po łanjuro. |
Przekąski wyborne, niestety nie na pełne żołądki. |
Kompania. |
Jedzenienienie najlepsze w miejscu odwiedzanym tryliard-krotnie. |
Smutne koty na powroty. |
Obawy o barcelońskie przereklamowanie nie
przeszkodziły mi w tym, żeby zostawić tam kawałek swojego serca i odczuwać chęć
powrotu do każdego z tych miejsc. Czym jest 9/10 dni spędzonych w takim
fantastycznym miejscu z najlepszymi ( dodać tylko jedną przemiłą osobę o
azjatyckiej urodzie) towarzyszkami świata? Mogę teraz odpowiedzieć, że
wspaniałostką magiczną, na której koniec nie czeka się absolutnie wcale. Stety-niestety
nikt nas o to nie pyta i końce ( całe szczęście nie te absolutne) przychodzą.
Jedźcie do tego wspaniałego miejsca na B
jakim jest Barcelona i zakochujcie się w jego uroku i całej otoczce.
Spotykajcie pięknych ludzi na Bornie, upijajcie się szczęściem i nie tylko.
Pamiętajcie o swoich tarczach obronnych i janujcie tyle ile możecie. Życie jest
fantastyczne, a my jeszcze nie wybrałyśmy kolejnego kierunku naszych podróży.
Jakieś propozycje?
Miranda
Miranda