sobota, 17 listopada 2012

Nie mamy mapy, Jany-Beng!



Powróciłyśmy. Całkowicie ciałem, częściowo duchem, który raczej woli prażyć się w Pradze albo ekscytować planowaną fantastyczną podróżą. Na drogi normalności nie sprowadza też pomieszkiwanie tymczasowe, niewypełnione po brzegi. Jednak Rzeczywistości i Poważne Obowiązki dzwonią i wkradają się powoli ale zawzięcie w nasze życia, tak bardzo odzwyczajone od porannych ( ciągłych) pobudek, obiadowej kreatywności, wiecznej potrzeby zakupu kolejnych płynów/ proszków/ artykułów spożywczych. Na samą myśl przechodzą ciarki, z zimna też, a przecież to nie tak. Nie jest źle, ale duchy wynajdują małe niedogodnostki i pochylając sie nad nimi pomagają rosnąć do rangi najwyższej. Przecież miłość dla Miasta Życia, mózgu poszerzania, samego siebie spełniania. Do wszystkiego, nie ma idealności, jest normalność nieszara. Jeździmy metrem, które co prawda ma dwie stacje (albo trzy, ostatnio pamięć mnie zawodzi), ale żyć się nie da i piać z podziwu też nie można przestać. Brawo, brawo. 
Mijają uczelniane tygodnie, które sprawiają wrażenie miesięcy. Wierzyć nie można.

Na tym skończyłam moją ostatnią próbę napisania porywającego posta. Choć nie było wtedy najprzyjemniej czuło się na plecach oddech Wielkiej Nadchodzącej Przygody. Uszy samoistnie generowały szum fal, oczy imaginowały sielskie widoczki, a mózg obawiał się trochę tej słodyczy. Gdyby nasze mózgi mogły obawiać się tylko słodyczy byłoby przepysznie. Sierpniowo-do-końca-październikowe wyczekiwanie rozpoczęło się odciążającym pakowaniem i przemyśliwaniem. Ważniejsze i mniej ważne potrzebnostki znajdywały sobie miejsce w otchłani walizek.

Co cięższe ubrania lądowały na grzbietach na przed-lądowaniowy czas. Podekscytowanie ogromne wypełniało każdy centymetr naszych twarz, a sami byliśmy uśmiechem. Oczy mrużyły się do słońca, do którego twarze też kierowały swoje oblicza, omijając topniejący śnieg warszawski. Potulnie oczekiwaliśmy na zielone i cieszyliśmy się tak, że ciężko było o tym opowiedzieć słowami. Emocje niewypowiedzialne. Radość nad radościami, podróże nad podróżkami ( nie-pogróżkami). Wielka egzaltacja. Ostatniominutowe wpadki przypadki i dworca modlińskiego zwiedzanie w oczekiwaniu na autobusy. Odprawy odprawione, w kolejce sprawunki popełnione, miejsca zajęte.
Po lądowaniu bagaże odebrane, pierwsze pokoju kanapki zjedzone, zmysły orientacji pogubione. Hiszpańskie dzieci w kolejce małpują na siemowych-taśmach-bagażowych. Pierwsze metra częściowe zjanowanie i biura skomplikowane poszukiwanie. Potem AŻ taksówki znalezione i tarasem zachwyty. Przypadkowe spotkania nie-przypadkowych towarzyszy podróży, nielegalne alkoholu kupowanie, świadome cheesy i inne fast-foody zjedzone, toasty wzniesione. Teraz tylko zimne łóżka i witaj następnego dnia-przygodo.

Spacery touristasowe, mokasyny zdjęte PIERWSZEGO LISTOPADA, stopy i nogawki słoną wodą pomoczone. Bang za łan juro. Czy można być bardziej szczęśliwym? Muszę przyznać, że to były po prostu najlepsze 20. urodziny jakie udało mi się przeżyć, nie dlatego, że tylko raz można się z nimi zmierzyć, ale dlatego, że barcelońskie, słoneczne, 20-stopniowe. Głowy nam się obracały o 720 stopni, wszystko napawało optymizmem i fantazyjnością.

I ten zgodny ze stereotypem pisarz w kanapkowni wyciągniętej z lat 20. XX w. Pierwsze zbrodnie i wykroczenia na mózgu też już barcelońsko popełnione. Zadośćuczynne śniadania tarasowe zostały popełnione i witaj dniu drugi całkowity, pełny,obfity. Nowe przy La Ramblowe szlaki zostają w naszych umysłach, polowanie na toalety, pyszne arbuzowe soki zapełniają żołądki, kiedy zmysły wzroku zaspakajane są przez miejscowe kamieniczne pięknostki. Lody na obiad to znak standardowy. Pierwsze pocztówki spoczywają na dnie kontynentalnej torby, towarzysząc wodzie, wiernej kompanki podróży wszelakich. Zapalmy, więc te waniliowe papierosy, och jak będzie cudownie, było prześmiesznie po tym jak zorientowałyśmy się co zawiera owa mini-paczuszka.

Miłe wieczoru kawały i przede wszystkim pierwsze długofalowe deskowe przejazdy i wywrotki. Miłostki. Ulicy całej przemierzenie dnia kolejnego dla ujrzenia targu remontowanego. Kolejne metra janowanie i przewieczne uśmiechanie. Chęci na kawę, ale nie ma tak łatwo, najpierw wielkie wspinanie i podziw dla talentu Pana przez tramwaj przejechanego, po wcześniejszym zawodzie w ogromnym ogrodzie. Przerażenie ogromne żywą figurą i już udajmy się na kawę, znajdźmy coś miłego i dajmy się zaskoczyć rozmiarami croissantów. Śmieszne śmiechy Zieni, najtańsze bagietki w drodze do barcelońskiego Kopernika. Och, jak cudownie i wspaniale, najbardziej uroczyście. (Wydziały psychologiczne w razie czego znalezione). Wewnętrzne dziecko we wszystkich nas uwolnione, zmysły naukowe rozbudzone i ochoty na lot balonem na gaz też powstały. Wycieczka do metro stacji i powrót do miłych ogromów taniego jedzenia. Wieczorne na taras wycieczki i relacje z dnia towarzyszom zdawane. Kolejne nocne miasta zwiedzanie i niezliczone ilości jedzenia okrutnego pochłaniane. Brak mapy uniemożliwia spotkania, na dodatek wielkie MACBy poszukiwania. Spacer-taksówka-metro-spacer, potem tylko bagietki z serem brie, szybkie prysznice i gonić dzieci do miękkiego łóżka. Co jednak jeśli spać nie można, internety nie ciekawią, jedyne słodkie śniadanie i (niestety)nie- jedyne przy jadalnianym-nie-tarasowym stole śniadanie zjedzone. Dzień dobry nasz pasiasty Pablo, miło przyjść do Ciebie z darmową wizytą. Jak się dziś czujesz? My czujemy się na pizzę i karty. Wyjściowe marulkawowe plany pokrzyżowało lenistwo i nadchodzący koniec tabletek.

Spacerowałyśmy też szlakami i kamienicznymi trofeami wcześniej wspomnianego Pana Gaudiego, jadłyśmy i podśpiewywałyśmy NYGI. W połowie zachwycone wystawami Wielkich Kreatorów zmierzałyśmy do Łuku Triumfalnego. Następnie na góry się wspinałyśmy, dawałyśmy spragnionym pikantnych doznań smakowych brusze. 


Chyba przesadzam i pewnie nikt nie ma ochoty już dalej tego czytać ale wracanie do tego sprawia mi tak przeprzyjemną przyjemność, że nie mogłam sobie podarować. Zdrowy rozsądek jednak zwyciężył i pozwolę sobie końcówki przeżyć w mojej głowie.
Zniesmaczona bieda.

 Wędrówki początek.
Smutne koty bez ogona.

Cześć piękne towarzysze.


Właśnie tam musimy trafić.

Ciężkie trasy wybory.

Jedzeniowa pasza dla wycieńczonego koń stadka.

Pyszne napitki po łanjuro.

Przekąski wyborne, niestety nie na pełne żołądki.


Kompania.

Jedzenienienie najlepsze w miejscu odwiedzanym tryliard-krotnie.

Smutne koty na powroty.

Obawy o barcelońskie przereklamowanie nie przeszkodziły mi w tym, żeby zostawić tam kawałek swojego serca i odczuwać chęć powrotu do każdego z tych miejsc. Czym jest 9/10 dni spędzonych w takim fantastycznym miejscu z najlepszymi ( dodać tylko jedną przemiłą osobę o azjatyckiej urodzie) towarzyszkami świata? Mogę teraz odpowiedzieć, że wspaniałostką magiczną, na której koniec nie czeka się absolutnie wcale. Stety-niestety nikt nas o to nie pyta i końce ( całe szczęście nie te absolutne) przychodzą. 

Jedźcie do tego wspaniałego miejsca na B jakim jest Barcelona i zakochujcie się w jego uroku i całej otoczce. Spotykajcie pięknych ludzi na Bornie, upijajcie się szczęściem i nie tylko. Pamiętajcie o swoich tarczach obronnych i janujcie tyle ile możecie. Życie jest fantastyczne, a my jeszcze nie wybrałyśmy kolejnego kierunku naszych podróży. Jakieś propozycje? 

Miranda