piątek, 25 maja 2012

Jestem,na chwilę,na mało i na byle jak. Trzeba wszak się podzielić 4 dniami,podczas których leniłam się i obracałam z boku na bok jak tylko najlepiej potrafiłam (i to chyba pierwszy raz w życiu tak intensywnie)!Po pierwsze - Parov Stelar Band,ale mam przeczucie,że Maryja napisze lepszą recenzję niż ja ;) 

Zamknę się w kilku wyrazach: duszno,tłoczno,profesjonalnie i drgająco! (większość to pozytywy,gdyby ktoś miał wątpliwości)
Po drugie - dwa dłuuuuugie i leniwe dni na kamilijnym ogródku,pod przekwitającym bzem,który raz po raz zrzucał na mnie swoje fioletowe,czteropłatkowe suchary. Bardzo możliwe,że ten ogród to 'zagłębie szczęścia' (nie,nie miało brzmieć paulo-coelhowo;'szczęścia' przez wzgląd na koniczyny,które obrodziły na przerośniętym trawniku!)










P.S. jakość zdjęć zupełnie przypadkowa

Marta

niedziela, 20 maja 2012

Czy słowa są w stanie wyrazić wszystkie uczucia?
Czy za pomocą kilku literek jesteśmy w stanie ukazać wszystkie motyle, które w nas wirują, wszystkie myśli, które tańczą razem z nimi i wszystkie wspomnienia, które nami zawładnęły?

Kiedyś byłam pewna, że tak, lecz teraz zupełnie temu przeczę. Absolutnie nie można !
Dlatego nie warto marnować czasu na słowa.































Proszę Państwa, oto moje wspomnienia!

K.

niedziela, 6 maja 2012

Mam najgorzej

Nie wiadomo od czego zacząć, od początku, od końca, od najlepszy, najgorszych, najśmieszniejszych czy najbardziej poważnych wydarzeń. Jak zrobić, żeby nie zabrzmiało zbyt ckliwie i zrozumiale tylko uczestników weekendowego przyjęcia o tematyce przewodniej 'mam najgorzej', chociaż chyba wszystkie zgodnie przyznamy, że nie miałyśmy jednak w ten weekend najgorzej. Porównując to do mojego kolejnego weekendu, a w zasadzie jego niedzielnego końca, kiedy to wylądowałam w wojskowym mieszkaniu głodna, zmęczona, ze świadomością nadchodzącego tygodnia, który wypełniony był uczelnianymi obowiązkami, nie mogę ani trochę powiedzieć,żeby tamten weekend należał chociażby w jakimś stopniu do najgorszych. 


Weekend skończył się na poniedziałkowym pakowaniu do nieznanego świata modowych wyzwań, które miały mnie spotkać. Niczego nie byłam pewna, tylko tego, że po takich kilku dniach nie może spotkać mnie nic złego. Zawsze, ale to zawsze i mogę jeszcze raz powtórzyć ZAWSZE, po kilku godzinach spędzonych w makamakowym towarzystwie, które czasem dopełniają inny wyjątkowi ludzie naszego życia czuję nadzwyczajny zastrzyk energii i wierzę,że wszystko może się udać. To sprawia, że zaczynam wierzyć w ducha i mogę grać w zielone ( sama nie wiem jaki to ma do końca sens, ale dostałam taką radę przed kolosem ze statystyki i wszystko poszło zgodnie z moim planem,więc chyba znaczy to coś pozytywnego :) ).


Powracając do 'najgorszego' przyjęcia. Zaczęło się delikatnie opóźnionym pociągiem z nadmorskiego  kurortu ( tak wiem, że Szczecin nie leży nad morzem) Szczecin do miasta, w którym podobno panuje Król Ziemniak I, ja jedak mam wrażenie,że tymczasem mamy do czynienia z Remontem Totalnym XIV. Pierwsze kroki ( a było ich trochę bo poczyniłyśmy spacer trasą Głogowska-Park Wilsona-Wyspiańskiego- Wojskowa-Biedronka-3b) skierowałyśmy w stronę naszego 'domu' z głodnymi towarzyszkami, które namawiały mnie do porzucenia dietki ( skutecznie, niestety) na rzecz maryjnego makaronu z tuńczykiem ( kto nie jadł niech żałuje). Ja jednak skutecznie namówiłam odnoszącą ostatnio sukcesy we współpracy z Showroomem Martę Tomczyk do odmówienia sobie okrutnego dania instant na rzecz białego i przyjemnego sera wiejskiego.



W czasie kiedy Maryja była pochłonięta przygotowywaniem jednego ze swoich popisowych dań na balkonie odbywała się profesjonalna sesja zdjęciowa naczelnego fotografa Makamaka. W sumie nie wiem jakim cudem, ah tak cudem Kamilii, natchnęło nas do odwiedzenia Palmiarni ale zaraz po makaronowym daniu cud, wyszłyśmy na spotkanie z miliardem egzotycznych palemek, innych roślin i żywych organizmów ( nie mam tutaj na myśli ludzi, aż taka podła i okropna chyba nie jestem). Nie powiem, żebym była totalnie zauroczona wizytą w tym miejscu ale na chwilę przeniosłam się do Ogrodów Luksemburskich ( przed palmiarnią i udawałyśmy,że jesteśmy w Paryżu, co prawda przez chwilę ale ostatnio często tam podróżujemy w swoich myślach i od zeszłego tygodnia zazdrościmy Zienii i Siemie !) , poza tym wizyta nawet na herbatce u królowej Elżbiety byłaby jednym z lepszych przeżyć na mapie wspomnień, jeśli byłybyśmy tam razem.





Przez te wszystkie tłoczności sobotniego popołudnia miejsca w naszych przemyślanych punktach wartych odwiedzenia były zajęta i tak trafiliśmy zupełnie przypadkowo do miejsca zwanego 'Bułka z dziurką'. Może obrazy w pierwszej sali nie wyglądały zbyt zachęcająco ale totalnie nie zwróciliśmy na nie uwagi kiedy okazało się, że istnieją dla nas wolne miejsce, mogliśmy nawet wybierać i przebierać. Nie było jednak tak dobrze z menu i ciężko było przebierać w dosyć ograniczonym zaopatrzeniu. Wynagrodziły to jednak ogromne kubki, w których podawana była kawa w przyjemnej jak na poznańską okolicę cenie. Polecamy, może Wam uda się trafić na cycki murzynki albo wymyślne napoje, których nie mogliśmy niestety spróbować. 


Skończyliśmy nasz wspólny pierwszy dzień kiedy kolejny budził się do życia, a my miałyśmy ochotę rozmawiać o rozsądnych-niezbyt-zachęcających planach życia, pasjonujących-niedostępnych alternatywach, tostach z serem, sytuacji ekonomicznej na Bliskim Wschodzie ( przesadziłam trochę, takie żarty-żarciki, ale naprawdę wszystko byłoby ciekawsze od snu)


Następnego dnia chciałyśmy wybrać się do uroczego Manekina na obiad ale kolejka do stolika, która wychodziła na zewnątrz, oczekujących na stolik skutecznie nas od tego pomysłu odprowadziła. Filmowa Maryja wpadła jednak na pomysł Trocadero, którego nazwa od początku skojarzyła mi się z Paryżem ( tylko wstyd przyznać,że do końca nie wiedziałam z jakim miejscem konkretnie, całe szczęście jeszcze tego samego dnia przypomniało mi się to popularne turystycznie miejsce do robienia sobie cudnych zdjęć z Wieżką w tle). Miejsce, do którego miałyśmy dotrzeć przed północą i odwiedzić interesujące muzeum ale zasiedziałyśmy się na ławce. Przyfilmowywałam trochę, kiedy Maryja musiała sprawdzić czy posiada klucze od mieszkania ich couchsurfingowego hosta. 


W tym przyjemnym miejscu miałam okazję spróbować makaronowej zapiekanki ze szpinakiem i fetą, która była odrobinę za słona ale samo miejsce zauroczyło mnie swoim wystrojem. Na koniec pozwoliłyśmy sobie zamówić kawę o nazwie takiej samej jak chyba najsłynniejsza książka Nabokova. Latte na truskawkowym mleku, doskonałe podsumowanie takiego przyjemnego obiadu.



Nasz wspólnie wspólny weekend skończył się kiedy odprowadzałam Martę na przystanek i musiałam sprawdzić czy aby jej walizka przypadkiem nie miała ochoty wjechać w psią chodnikową kupę. Na całe szczęście dla wszystkich obyło się bez szkód. 


Z dziewczynami zdążyłam ( o matko! Jak cudownie,że istnieje taka opcja jak cofnij, bo właśnie przez przypadek jednym kliknięciem klawisza skazałabym ten post na błyskawiczną śmierć. Okrutne skróty klawiszowe, znikajcie!) jeszcze na chwilę zobaczyć się w jakubowym pokoju z czerwonymi drzwiami. Żegnałyśmy się jednak tak długo,że udało mi się spóźnić na tramwaj. Czym jest jednak jeden tramwaj w porównaniu z tak cudownymi dniami.


Chciałabym na koniec tylko oficjalnie życzyć Wam powodzenia w zmaganiach z osiągnięciem pełnego średniego wykształcenia ! 


Miranda!

sobota, 5 maja 2012

Eksplorowanie, wnętrza, środki.



Relacja z festiwalu min wszystkich polaczków jest już po części ( przeze mnie ) napisana czeka tylko na zdjęcia, które zostały w naszym poznańskim mieszkaniu. Powinna pojawić się tutaj w najbliższym czasie. Kiedy szczecińska połowa makamakaowych stworzeń mierzy się z maturami, a my próbujemy ( opornie) przygotowywać się do sesyji i innych kółek ale rezultaty są takie jak widać w poprzednim Maryjnym poście. Jeśli czujecie, że powinniście robić to samo, a grzęźnięcie w otchłani internetów polecam nacieszyć swoje oczy cudownymi wnętrzami. Szaf i mieszkań wszelakich artystów, projektantów, djów, bloggerów ( pewnie też kiedyś do nas jako autorek ultra ( hiehie) popularnego makamakasquare będą zaglądać do naszych mieszkań albo innych kartonów) .

Autorką pierwszego jest Jeane Shana zagląda do szaf krestywnych i inspirujących kobiet. Czyli http://www.closetvisit.com/



Kolejna strona również skupia się na szafach. Traktują je jednak jako odzwierciedlenie charakteru przedstawianej osoby. Wg nich nawet najprostsze decyzja o tym co założymy rano mówi w pewien sposób o tym kim jesteśmy. http://stylelikeu.com/



Ostatnią ale chyba tak naprawdę moją ulubioną stroną jest ta z nastawieniem bardziej wnętrzarskim. Za każdym razem jak oglądam mnóstwo wspaniałości chciałabym się tam najzwyczajniej w świecie przenieść i zostać już na zawsze zawsze. Posiadanie pięknego mieszkania w cudownym mieście to chyba jedno z najlepszych rzeczy jakie mogą się wydarzyć. http://www.freundevonfreunden.com/


Ah i proszę Mart, prosze usunąć moje straszne zdjęcie z festiwalowego postu, na którym piję cukier. Dziękuję za uwagę. Miranda