Mirek streściła Prażynkę, ja streszczę swoje życie. Wydaje
mi się, że te kilka słów od Mirandy oddaje całkowicie klimat naszego wyjazdu. Mogę,
co najwyżej, dodać, że poczułam tam pełnię wakacji, pogoda idealna, codziennie
obserwowałyśmy bacznie panoramę Pragi i ja też codziennie usiłowałam
przypomnieć sobie, jakie budowle moje oczy widzą. Po tygodniu wyniki nie były
najgorsze ;) Czeska waluta z początku nas przytłaczała, po zakupieniu podstawowych
produktów miałyśmy w portfelu o 200 koron mniej (w naszej głowie było to jak
200 polskich złotych). Najbardziej ucieszyli mnie ludzie, których tam
poznałyśmy. A poznałyśmy bardzo różnych.
Nie zapomnę również Tauronowych-Nowomuzycznych doświadczeń -
pięknego mieszkania mojej niebanalnej hostki, jej zabawnych znajomych, cudnego
ogrodu, w którym został urządzony grill, a gospodarze raczyli nas soczystymi jeżynami prosto z krzaka oraz napitkami własnej roboty. Lodówka
dostępna była 24/7, zapasy piwa (w większości czeskiego) nigdy się nie
kończyły, a śmiechy-uśmiechy nie znikały z naszych twarzy. Na tej powierzchni
spało sporo ludzi, wszyscy bawili się na festiwalu, wszyscy wracaliśmy taksówką
do domu i mieliśmy ubaw z panów taksówkarzy (oni z nas zapewne też). Każdy
wstawał o dowolnej porze, na śniadanie zajadał się płatkami zalanymi czeskim
mlekiem lub kanapkami z polskiego chleba lub jajecznicą z jajek pochodzących nie
wiem skąd. Było rodzinnie, idealnie. 3 idealne dni wakacyjne w pamięci
zapisane, często odtwarzane i analizowane. Nie mogę w tym miejscu nie
podkreślić superskości CouchSurfingu, poważnie.
Teraz przesiaduję przed ekranem komputerowym, widzę pół na
pół w soczewkach, stoi obok filiżanka z wypitą kawą mocno mleczną oraz pusty
papierek od Prince Polo. Doskonalę się w gruszkowych wypiekach ciastowych,
odczuwam pyszność.
Korzystając z sezonu grzybowego, bawię się w omlet z kurkami i camembertem |
Za oknem szarość, zmrok jeszcze nie, lecz niebawem. Skarpety
zimowe przywdziały stopy moje i udają, że im ciepło. Póki co nieźle im wychodzi
ten kamuflaż, zastanawiam się jeszcze nad rękawiczkami.
Hej, nie, zima nie może
wygrać!
Udawajmy, że jest lato, 30 stopni w cieniu, kąpiemy się w
jeziorze, pływamy w łódce przywiązanej prowizorycznie do roweru wodnego,
wspomagamy się równie prowizorycznymi wiosłami wykonanymi z mopa, kija od szczotki,
szufelki i trofeum Kolegi-Uwalniającego-Radość. Robimy grilla dwa razy
dziennie, oszczędzamy kiełbaski, żeby starczyło dla wszystkich. Kepucz się
kończy, ale mamy przecież musztardę Kamis. Idziemy z buta do sklepu po kawę
3w1, barszcz oraz trunki i kabanosy, co by żyło nam się dostatniej. Na stopa
nikt nas nie zabiera, ale w drodze powrotnej i owszem. Pan starszy nas
podejmuje, żona i córka miny mają nietęgie, śmierdzimy kabanosami, ja
przygniatam tyłkiem ich świeży chleb, a oni zaniechają konsumpcji lodów, boli ich
woń kabanosowa. Kręcimy filmy, zdjęcia wykonujemy, w Węża i Kości gramy, na
pomoście z ziomami czelałtujemy. Chłopaki jadą na wolno, Wiewióra stoi obok i
ma bekę razem z resztą towarzystwa. Klamki staramy się nie używać, ale jak ktoś
w stanie jest wskazującym, to o zasadach przeważnie zapomina. Mirosław-Ślusarz
temat ogarnia, montuje wszystko od początku, raz jeszcze. Opuszczamy miejsce z
talerzem dwuczęściowym w zanadrzu. Wspominam ciągle spokój tam panujący oraz
dające się słyszeć echo, niespotykaność.
Kości Uwolniły Radość |
Siemano czelałtuje |
No więc przed ekranem siedzę i myślę o mieszkaniu, które na
nas czeka i o powrocie. Do spraw przyziemnych, do monotonii, do twarzy moich
katedralnych, do stresów, do komunikacji miejskiej. Ale z drugiej strony do
dawno niewidzianych współtowarzyszy, miasta nigdy nie śpiącego, ogromu
możliwości, obliczania ile pieniędzy do końca miecha pozostało oraz do
wesołości, która szybko powróci, mam nadzieję.
Najweselsza będzie Barcelona, namiastka odchodzących
wakacji, którą powitamy najgodniej na świecie i zadomowimy się tam na dobre. Powroty
mamy z tyłu głowy, istotne one nie są.
~ Rebeka