piątek, 4 stycznia 2013

Niekończący się bifor,patoloże i Marzia Gaggioli na Kilimandżaro!



Są takie sytuacje,w których nawet najbardziej jednoznaczne skróty nabierają nowego znaczenia.

Wstajesz rankiem nie na budzik (a przebrzmiało pięć),w pośpiechu zagryzasz sen kanapką,kawa towarzyszy ci w drodze do przedpokoju,a potem zostawiasz ją niedopitą na szafce na buty,bo przypomniało ci się,że masz ostatnią szansę,żeby zdążyć na pociąg,jadący  do miejsca,w którym czas biegnie jak mu się chce.
W pociągu musisz zmierzyć się ze współtowarzyszami podróży bredzącymi od rzeczy,z paczkami chipsów,które zdają się pękać w tempie wystrzeliwanych na ulicach petard,z baterią telefonu,której przyszło się wyczerpać na Twoim ukochanym Glasperze...
Ale w końcu jesteś. Poznań wita cię mroźnym powietrzem i gorącą perspektywą wieczornej hulany (ho,ho,ho).
Kiedy już przebrniesz przez miejski gąszcz świateł i zakamarków,na pierwszym piętrze ‘akademika dla Gorzowiaków’,mieszczącego się przy ulicy Wojskowej,przywita Cię Jessie Ware i jedna z makowych Ka-cząstek. Potem pójdziecie razem do Manekina na najlepsze naleśniki z rybą i kurczakiem,a przy wyjściu spotkacie żydo-żydolubną parę,która zaciągnie Was na kawę do swojego nowego mieszkania,takiego z podgrzewaną podługą i ekstra wielofunkcyjnym łóżkiem. Uśmiejecie się do bólu brzucha,świat zacznie pęcznieć,dostępny limit czasu (na ten jeden wieczór) kurczyć,paznokcie nie będą chciały schnąć,a kreski się namalować. I choć jak zwykle się spóźnicie-zdążycie przed 00:00.
A potem to już ładowanizm ‘no limits’,bronello,tańce hulańce,peruwiańskie schabowe,bang za bangiem,uśmiechy,śmiechy,kaczuchy (a to wszystko w koszulach i na szpilkach) i poczucie,że mimo wszystkich nieudogodnień,znalazłeś się we właściwym miejscu,o najwłaściwszej porze. Wygonią Was z imprezy sztampowym utworem,w którym ktoś brzęczy,że ‘to już jest koniec i nie ma już nic’ (piosnka,za którą traci się szacunek do Elektrycznych Gitar – jeśli wcześniej w ogóle się go miało). Wyjdziecie na powierzchnię i wdychając zupełnie nowe (bo przecież tej nocy napoczęte) powietrze,uświadomicie sobie,że całe 2013 lat czekaliście na takich ludzi i że zupełnie nie macie ochoty się z nimi rozstawać.
I choć szamotanina chęci,dotyczących kolejnego przystanku waszego niekończącego się biforu,będzie się zdawała nie mieć jednego rozwiązania,każdy prędzej czy później padnie na posłaniu (lub też nie),by rześko i z przyjemnością oddać się powinnościom dnia następnego.
A dnia następnego,pierwszego noworocznego,atmosfera stanie się gęsta (i tu zmyłka,bo za sprawą zamkniętych drzwi i okien,a nie kwasów jakichś) i wszyscy z kac humorem,lecz bez kaca [ ;) ],ze zniecierpliwieniem zaczniecie oczekiwać na dzwonek do drzwi (a z każdym kolejnym napięcie i głód będą rosły,bo okażą się fałszywe) ,dzięki któremu zbawienne właściwości rozwoziciela pizzy,nabiorą jeszcze większego splendoru. Poleżycie tak sobie odłogiem a i tak będziecie rad jak pierwiastek (śmiech).
Każdy kolejny dzień okraszony będzie pozytywnością (żeby nie rzec,pozytywizmem,bo wasz brak utylitarności,trochę się z tym gryzie),posmakuje naleśnikami,zaśmierdzi kebabem i będzie pełen żartów suchych jak lód (śmieszne porównanie,jakby ktoś przeoczył sens)…

D Z I Ę K U J Ę (my)

Zawsze Najlepiej

P.S. A niektórzy z Was wrócą do swoich zapyziałych ‘końców świata’ i rozpoczną after w łóżku z pyralginą i herbatą z cytryną.

marta