Aromat makowca. Rytuał parzenia kawy. Ciepła podłoga.
Powroty do domu kojarzą się z pewnego rodzaju komfortem, nadaniem życiu
odrobiny luksusu. Przed wyruszeniem na nieznane tereny studenckiego życia
sądziłam, że te wszystkie niewygody będą mnie cieszyły, okażą się nowym wyzwaniem,
które z chęcią podejmę. Daję radę codziennie. Czasami jednak każdy odczuwa
potrzebę wypięcia się na sprawy naglące i oddania się błogiemu lenistwu, kiedy
to inni skaczą wokół Ciebie (albo i nie skaczą i jesteś 'skazany' na siebie, ale
i tak sprawą jest to drugorzędną).
Powracając do domowości – ciepła podłoga, ciepła pidżama,
ale nie ciepłe kluchy (raczej nie). Powszechnie wiadomo, że Święta to czas może
nie tyle magiczny, ile po prostu nietypowy. Choćby nie wiem jak bardzo się sprzeciwiać,
hejtować, dissować i co tam jeszcze, okres jest to inny. Nie musi to oznaczać stopniowo narastającej gorączki, otoczki i myślowej zatoczki, kiedy nie wiadomo
czego się chwycić, bo i tak z niczym człowiek się nie wyrobi. Najlepiej nie
robić nic; udawać, że wszystko już załatwione albo załatwione zostanie.
W domowych domach i okolicach czekają na nas znajomi,
przyjaciele, osoby dawno niewidziane, za którymi nam najzwyczajniej tęskno.
Odrywamy się od uczelniano-pracowego
rytmu, mamy chwilę dla siebie, na książkę, zaległą gazetę. Przyglądamy się
swoim ciepłym skarpetom i dostrzegamy wyhaftowany na nich wzór piękny góralski
czy inny skandynawski, na co wcześniej uwagi nie zwróciliśmy, bo zaliczenia,
kolosy, fejsik, chowanie nóg pod koc. Święta to odkładanie wszystkiego na
później, na „po świętach” – wtedy ruszymy z projektami, napiszemy konspekty i
zbierzemy się mocno w sobie. Ale teraz laba, hulamy, dusza i ciało szaleją i
boleją od nadmiaru wrażeń wzrokowych i smakowych i ilościowych i „oooboże
tyleeee zjadłam, umrę zaraz, dieta wklei się po sylwestrze jak nic”. A
Sylwestra wszystkie Maki spędzają razem i z ogromem bliskich i dalszych
przyjaciół, z czego cieszą się przeniezwykle.
Miesiąc poprzedzający powrót do ciepłych podłóg był
miesiącem ubogim w pieniądz, ale jakże bogatym w doznania emocjonalne, odbudowę
życia towarzyskiego. Wiadomo, że lepiej zostawić fortunę w kasie PKP, markecie
Marc Polo i w klubach warszawskich niż ładować (sic!) ją przez cały grudzień w
bezsensownie wymyślne obiady. Kanapki i chińskie wyroby zupkowe w zupełności
wystarczą.
Jeden jednak weekend należał do moich ulubionych.
Wjechała-zjechała-podjechała do nas Zieniakowa Ziemia. Załadowała walizkę
czterema swetrami (bo u nas mrozy mieszkaniowe się panoszą), nieco większą
ilością Żuberków i na miejscu ładowała równie godnie (razem z nami –
Gosodarkami-Ładowarkami). W piątkowe popołudnie po zajęciach czekała na mnie
obiadowa tarta wykonana przez Ślusarza Mirka i Ładowarkę Warszawską, po czym udaliśmy
się na koncert Brodkowej Moniki (chwalę bardzo i podziwiam). Koncertu
recenzować nie będę, ale przytoczę sytuację łazienkową, gdzie wytworzyła się
kolejka ponad 20 osób. Nagle PAN VIP wysunął się na przód szeregu i wprowadził
3 PANIE VIPKI, bo przecież one mniejsze pęcherze mają i tyle czasu nie
wytrzymają. W końcu zapłaciły więcej, coby uszczerbku na zdrowiu sikowym
uniknąć, więc się pchają. W sumie to nie wiem na co tutaj narzekam. Towarzyszka
Bjørna potwierdzi zresztą, że jestem zwykłym Śmiertelnikiem. Nie znam się, więc
się wypowiem. Kolejki do szatniowych ludzi ciągnęły się w nieskończoność, ale
temu chyba nigdy nikt nie zaradzi.
Kolejny, sobotni, obiad przygotowała Maka-Kama, był równie
pyszny, a my byłyśmy równie smutne, że nie wybierze się z nami na posiadówę u
Zuzieńki, ale kreślenie i projektowanie zabrały nam w tamten weekend imprezową
część Kamili. Ostatni posiłek zaserwował Kolega-Uwalniający-Radość. Stresował
się bardzo rezultatem , ale wyszło jak u mamy. Do tego muzyka vinylowa i można
konsumować (jedzenie i muzykę) bez końca.
Powracam cały czas do barcelońskich przygód, do słońca i
plaży, do Małolacików, do wąsowej galerii z wąsową klamką, do Pani Kurczak,
która miała ‘soooo white baby’ z Polaczkiem (na pewno janowym Cebulaczkiem), do śniadań tarasowych i
zapachów piekarniowych.
Motywuje mnie to do dalszego planowania, ale póki co
środki z konta wyparowują i plany pozostają planami. Śmieję się tylko z
ekscesów powrotowych na trasie Poznań-Gorzów, kiedy to drzwi samochodowe
odmówiły posłuszeństwa, ale przyczepka okazała się przydatna, bo bagaży
mieliśmy ponad dostatkiem. Wszystko ogarnął Spóźniony Drajwer Michał Ty, bo
musiał przecież zjeść parówkowy obiad u Pani-Kolegi-Mamy.
Pierwszy Dzień powitał pogodą istnie wielkanocną, 8 stopni
na plusie. Wczoraj zaopatrzono mnie w kremowe kubki i dodatkowe pary skarpet
własnoręcznie dzierganych. Mimo upałów
za oknem, warto przywdziać ciepłość na nogi, zalać kubek ciepłością i ocieplić
zawiłości myślowe.
~ Rebeka