czwartek, 7 czerwca 2012

Dawno już tutaj nie było...


Dawno już tutaj nie było czuć powiewu mojego przesadnego optymizmu. Ostatnio, jak wspominała Maryja, spędzałyśmy całe dnie nad książkami, nadzwyczajnie interesującymi kserówkami i prezentacjami w programach, które przewyższają moje marne komputerowe umiejętności. Nawet musiałam ściągnąć specjalne COŚ, żeby móc je otworzyć, ze stresu pochłonęłam całą tabliczkę czekolady. Tylko tak sobie tłumaczę, że to przez ten informatyczny stresor, a zwyczajnie miałam ochotę na zjedzenie czekolady. Oszukuję trochę i usprawiedliwiam się.

W sobotę wieczorem stwierdziłyśmy, że spędzenie kolejnego wieczoru w taki sam sposób nie wchodzi w grę. Nasze mózgi parowały z nadmiaru przetwarzanych informacji. Nie miałam nawet możliwości obserwowania okropnych ludzi, których mogłabym tutaj opisać i zwierzyć się z okropności mojego charakteru. Wracając do planów, zaplanowałyśmy wyjście na koncert do KontenerArtu, który jest wspaniałym miejscem i gdybym tylko mogła spędzałabym tam całe dnie i noce.



Niedzielna pogoda jednak nie sprzyjała spędzeniu wieczoru na świeżym powietrzu, więc zmieniłyśmy swoje plany i wybrałyśmy się do Soho na ulicy Wronieckiej. Nie mam pojęcia jakich słów musiałabym użyć, żeby opisać jak smakowała kawa, którą tam piłam. A sernik?! Spienione mleko było jak najprzyjemniejsza chmura w letni dzień. Wszystko było takie bajeczne, gdyby nie perspektywa przepełnionego egzaminami i zaliczeniami tygodnia.



Dzisiaj jednak oczyszczam mój umysł z super ważnych psychologiczno-neurologicznych teorii przygotowując miejsce dla innych istotnych i przydatnych do zdania egzaminów informacji. Takim oto cudem trafiłam na stronę przepięknej Miji, której styl mnie porwał. Inną rzeczą jest to, że może sobie pozwolić na piękne cudka od Celine, których chyba w życiu nie zobaczę na własne oczy ale można się chociaż pozachwycać internetowo jej minimalistycznym stylem. 





Źródła zdjęć :

niedziela, 3 czerwca 2012

Simple as that

Trudno stwierdzić, czy stajemy się mądrzejsze. Całkiem możliwe, że wiedza panoszy się w naszym mózgu i powoli nam go rozsadza. Przeraża nas to, że siedzimy w jednym mieszkaniu, ale w dwóch różnych pokojach i tak się super uczymy, że nie widzimy się przez większość dnia; każda jest skupiona na swoich karteluszkach, swoich zagadnieniach i na swoim przegrzanym umyśle. Podejrzewam, że po tej sesji jedna stanie się Alfą, a druga Omegą.


Na szczęście wczoraj udało nam się spędzić wspólnie trochę czasu w kuchni. 
Wstąpiłam tam rano, kiedy w mieszkaniu panowała jeszcze zupełna cisza. Na wejściu ucieszyło mnie, że panował tam porządek, wszystkie naczynia pozmywane, idealnie. Dzień wcześniej wynalazłam - na którymś z kolei blogu kulinarnym - inspirację na śniadanie. Do usmażenia omleta potrzebowałam tylko jajka, różyczki brokuła i camembert (w mojej wersji zawierał on ponoć grzyby leśne (!), ale te małe, ciemne punkciki na serze, to raczej nie mogły być grzybki, najwyżej ich kiepskie imitacje).






Przy przygotowywaniu obiadu wykorzystałyśmy kurki przywiezione przez Mirka i suszone pomidory. Efektem było smakowite risotto. 






Patrząc na nasze wyczyny kuchenne, można by pomyśleć, że się obijamy, ale my naprawdę zapieprzamy. Po prostu uczymy się powoli sztuki dobrej organizacji. A ponieważ jedzenie to prawie najważniejsza część naszego życia (przynajmniej obecnie), to na nie zawsze znajdziemy czas. Za to na wyniesienie zalegających śmieci już nie bardzo :D

Dzisiaj nie ma nowej muzyki, bo ostatnio panując ciche dni. Chciałabym natomiast polecić Wam obejrzenie prac Pana Artysty-Ilustratora, którego istnienie niedawno odkryłam. Zapraszam --> http://www.ryanlake.com/2011/index.php




~ Rebeka