niedziela, 7 lipca 2013

Losing my track of time


Ostatnia aktywność tutaj zakończona została słowami ZAWSZE NAJLEPIEJ. Posesyjna bryza pomuskała mnie takim właśnie w(y)rażeniem, więc nie pozostało mi nic innego, jak odkurzyć nasz porzucony blog.

Pół roku to szmat czasu. Mogłoby się wydawać, że w tak długim okresie można zrobić niemal wszystko – podróże dookoła świata (albo własnej osi), wiksywiksy every weekend, poznawanie współziomków, nowe wrażenia (smakowe, wzrokowe, muzyczne), trofea maści wszelkiej. Brzmi cudnie i trochę żałuję, że większość z powyższych uciekła sobie do lasu, ukryła się gdzieś w ziemi i zapadła w rodzaj snu zimowego, ale wiosennego. Dotknęły nas za to mrozy mieszkaniowe i przeprowadzki ze dwie.

Kręciłam się wokół własnej osi bardzo długo. Teraz mam to sobie za złe. Studia i piękny budynek Novum poznańskiego nie mają prawa pozbawiać człowieka tej danej w pakiecie urodzinowym wolności i przestrzeni życiowej. Jest w tym wina też i moja, bo na pewno można studiować na dziesięciu kierunkach, pracować na trzy etaty i pięć zmian, wyprowadzać psa, delektować się aromatem potu jeżdżąc kilka razy dziennie miejską komunikacją i wyrabiać się ze wszystkim. W to nie wątpię, ale dla większości sztuka ta jest zupełnie obca i niemożliwa do opanowania.

Mimo nadmiarów i powodzi naukowych czułam się spełniona w tej części bardziej życiowej i absolutnie istotnej dla zdrowego funkcjonowania. LUDZIE to hasło-klucz, słowo magnes, KULTURREFERANSE i w ogóle fenomenoneenomeno. Kierunkowi ludzie nie zawodzą, udowadniają to na każdym kroku i po tym pół roku mogę stwierdzić, że są niezastąpieni. Tym samym dołączyli już do grona osób wcześniej mi znanych, które też muszą być, żebym ja była. Chodzą słuchy, że człowiek z natury jest egoistą, martwi się tylko o siebie, a ludzie wokoło mogą nie istnieć. Dobrze się spotkać, pogadać, ale generalnie to bez szału. Z drugiej strony człowiek to istota stadna i w samotności uschłaby ze smutku. No więc ja chyba uschnę, kiedy większość poleci w Wielki Norweski Świat albo Austriacki albo Amsterdamski. Popracuję w fabryce jako starsza specjalistka od pakowania liści rukoli do plastikowych pudełek i zarobię na bilety w te wszystkie strony Ojropy.


Z serii "Przeżyj to sam (ale z Mirkiem)": Tańcząca czili-parówka

Z tej samej serii:  Pan niosący sól i pieprz, który czeka aż go odbiorę z wystawy <3

Tartucha z jabłkiem
Śniadaniowy piknik-niespodzianka na domowej wykładzinie

Jeden z niewielu pysznych obiadów na Oświeconym Osiedlu

Właśnie lunęło jak z cebra, spoglądam przez niezbyt czyste szyby siedząc w niezbyt czystym mieszkaniu. Ściana deszczu przywołuje pakunek wspomnień, które ciężko zebrać w logiczną całość. Dlatego wkradnie się tutaj taki niewielki Strumień Jej Mości Świadomości.

Miron Kaszton
Balkonowe grillowanie elektryczne, ale jakie przepyszne. Pizzony w ilościach ogromnych wyłaniające się z Kamowego piekarnika. DOBRA DOBRA. Kama PrawieKrypotomanka. Mirinda uwielbiająca czytać magazyny dla kobiet nocną porą w Krecikach. Grzanie tyłka w największym słońcu przy jednoczesnym czytaniu o rolnikach w Szwecji. Kasztany spadające na głowy. Snakke sammen. Spokojne rozmowy bez krzyków w polskich kolejach. Słońce świeci od rana do nocy. Stopy zwiedzają targ staroci. Potem kroczą dumnie pod ręce z dwoma Dżentelmenami-Również-Stopami w ślad za szwedzką orkiestrą dętą. Prodiże najlepsze tylko z Gryfi. Czilling trawnikowy, prawie wakacyjny. Podróż za jeden uśmiech nad morze. Gra w panini stała się nową dyscypliną, może nawet olimpijską. Wieczerza Wigilijna w czerwcu zawsze spoko. 


Pizzo Kamowy
 Zadowolona i najedzona MakaMarta , która zamieszka z nami w Posen!

Patriotyczne trofea również (w których zdobywaniu  nie było mi dane wziąć udziału). Niespodziewana wizyta Tomczyk Marty w naszych skromnych progach. Buddyjskie opowieści z pierwszej ręki. Stresy i stresy jak cholera. Lampion z Kametą i Husseinem, który nigdy do Oslo nie doleci… 

Prawie cała zgermanizowana crew








Smutny lampion, który zaniemógł i nie poleciał do Oljelandu

Gdańskie dziwne i piękne miejscówki. Skradzione żarówki za miljony monet. Prąd za jeszcze więcej miljonów. Czerwone kwiatki pod MonteŁazienką na Oświecenia. Elograffiti na Elomiejscówce. Rapsy jakieś nocne. Srające gołębie. Rozmowy o kupie przy śniadaniu. Kanapka z kotletem, której zabrakło w dniu egzaminu. Zienia jedząca codziennie kilogram truskawek, straszona przez burze z piorunami. Olga w latinosukience. RullegardnierMiecz. Anna znająca już moje myśli muzyczne i życiowe. DJ Broiler motywujący do pracy (również do fizycznej na PROGYM). Krążący Napitek Pokoju w parku do 4 nad ranem. Zraszacze-Dupacze. Mróz i mróz i toiletroom za ziko pięćdziesiąt, więc nie inaczej, jak tylko na Jana.

Halfway-Spotkanie w Whitestoku zaskoczyło niezwykle pozytywnie. Tym, co pokazała SoKo, będę się zachwycała jeszcze długo i nigdy więcej nie zaprzeczę, że jest ona wulkanem energii. Wyłaniający się z każdego zakątka Wilhelm z Jerusalem was making each of our days. Nie wspomnę o tym, że razem z Anią przesadziłyśmy, bo wiemy to już aż zbyt dobrze. Podobnie Anna2, razem znane jako Anabananana - Emiliana Torrini na Mamę Całego Świata! Tylko ona (Emilka) mogła zaspać na umówiony wywiad, poprosić o whisky podczas koncertu, zapomnieć tekstu własnego utworu i opowiadać o tym, jak postanowiła poskakać z łóżka na łóżko w pokoju hotelowym i w końcu uderzyć głową o jego kant <3 Atmosfera kameralności i prawdziwości tego wszystkiego sprawiła, że ja poczułam się tam nierzeczywiście, jakby ktoś na górze pokierował moją ręką klikającą w internetach na opcję „kup bilet na halfway za jedyne 80ziko!”. 

Ana śniadaniuje. Gołębie, tradycyjnie, zakłócają ciszę

Godny mural na ośce białostockiej 

WJADOMKA

Nie przeszkodziło mi i Ani to, że mokłyśmy jak największe kury i koguty, byle tylko zostawić plecaki w zagrodzie operowej i ruszyć na wyśmienity obiad dopełniony wyśmienitymi rozmowami, żartami-sucharami i omawianiem planów na kolejny festiwal, tym razem poza granicami Løklandu (dla anorweskich ziomków – Polski). Jacek Żartowniś, którego zdjęcie pt. „Gdzie jest Wally?” jest lepsze niż te wszystkie w gazetkach o człowieku w białego-czerwonej czapuni (swoją drogą – bardzo to patriotyczne). Jego opowieści o hostelowych współlokatorach z europejskich instytucji, o wywiadach pt. „Jakie masz plany na majówkę?”. I podsumowanie festiwalu najbardziej delikatnym sernikiem, jaki kiedykolwiek jadłam..

Wons-kucharz z torbofartuchem, Zienia-dyrygent i ukryty gdzieś Siema - Stolyca się bawi!

Maryja tylko jeeeeee

Prezent rowerowy dla Anny-Bananny był w oczko trafiony! Nic lepszego kupić nie mogliśmy. Plener zawsze uchodził za najlepsze miejsce spotkań, ale plener ogrodowy to plan idealny (do pełni szczęścia – stan również idealny). Wprawdzie w nocy komary harcują, ale spacerowanie promenadą i siedzenie na ławeczce razem z Szymborską Wisławą i jej kotem warte są takich poświęceń. Całości-radości dopełnił poranny chill w ogrodzie, słońce świeciło, Marzia słowa cały czas dotrzymuje. Doceniam nasze spotkania też za to, że każdy przygotowuje coś do jedzenia. Nawet jeśli są to sałatki czy inne muffinki, to zawsze bardziej docenione. A tego tu gotowania brakuje mi bardzo.



Czelaut, stopy odpoczywają

Jakiś czas temu minęła mnie na ulicy Pani z wózkiem, obok którego szła jej mini-córka. Cieszyła się bardzo z tego, że dostała od mamy bułkę. Ostatnimi czasy produkty z rodziny Pieczywo również cieszą mnie najbardziej, chyba mam to po niejakim Sebie, którego żałuję, ze nie poznałam. Dlatego musiałam się uśmiechnąć do tej mini istoty. Ponoć moja mina odstrasza wszystkich już na dzień dobry, więc lepiej było zrobić cokolwiek z mimiką. Oczywiście nie zmienia to faktu, że nadal mnie irytują natarcia Wózkowych w miejskich pojazdach.
Wcinam czekoladę, popijam herbą (tak, herbą) zieloną z cytrynową limonką i planuję wojaż norweski. Miljony monet znikną prędko jak Struś Pędziwiatr, ale wiem, że warto, i że przeżyję przygodę zupełnie odmienną od tych wcześniejszych. 
Przez jeden tydzień wakacji wydarzyło się więcej niż przez ostatnie pół roku, niechaj passa się utrzyma.

A na pocieszne zakończenie mamy dla wszystkich kuferki słodyczy ufundowane przez naszych sponsorów! 
Oraz szwedzką świeżynkę prosto z Halfwaya : ))




~ Rebeka

2 komentarze:

  1. Mnaimamnaiamannanaa.
    Cóż co COMEBACK! <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, już Ci chyba mówiłam, że jak Ty piszesz, to brzmi tak jakbym sama to napisała! :))) <3

    OdpowiedzUsuń