niedziela, 1 grudnia 2013

Austro-życie 2

Czasem jest tak, że jesz śniadanie o czternastej. Tak, czternastej z jedynką i czwórką. W porze, kiedy każdy porządny obywatel zaczyna już myśleć o obiedzie, o ile jeszcze go nie spożył. Wkładasz jedną po drugiej łyżkę owsianki do ust, przy czym próbujesz wyjrzeć za okno ale kolekcja WSZYSTKIEGO nie pomaga. I zastanawiasz się co się stało w ubiegłym tygodniu. Sen? Półsen? Kiedy minął ten czas? Jak to? A może po prostu dalej śnisz, to bardzo abstrakcyjny sen. Sen, w którym Twój  współlokator siedzi w rowerowym kasku przed komputerem. Nie od dziś przecież wiadomo, że w Internecie roi się od niebezpieczeństw, a taki kask sporo może zdziałać.





Ja też działam, ostatnio bardzo uczelnianie, gdyż przez wszystkie bardziej i mniej spodziewane wizyty ( o których już za chwilę, chwileczkę. jak po reklamach. niezły ze mnie napięciotwórca, kariera elektryka zapewniona), nazbierało się pięć tuzinów WIELKICH OBOWIĄZKÓW, wszystkie deadline'y ustawiły sobie stopery na drugi, listopadowy tydzień. No patrzcie je tylko, zmysły postradane. Od poniedziałku do piątkowej trzynastej żyłam tylko domem, tramwajem pierwszym i uniwersytecką otoczką, i niczym innym. Ale to tylko tydzień życiowego 'braku' po supersupercool niespodziewanej wizycie.




Kiedy wszystkie słowa we wszystkich znanych Ci językach odlatują w kosmos, a na twarzy pojawia się radosna ekspresja, uniesione kąty, to oznacza chyba, że człowiek szczęśliwy, CS. Jak jest tak szczęśliwie przez całe cztery dni, to serce może eksplodować. Kiedy masz wizje najsmutniejszych urodzin życia, przyklejona do komputera, a potem dzieją się rzeczy, jedna za drugą, trzecia za drugą, czwarta za trzecią. Kąpać się można w tym szczęściu! Wspaniale, uroczyście. Pewnie to żadna nowość ale Ci tutaj, wszyscy w życiu, dobrze być towarzyskim szczęściarzem, a czasem towarzyską marudą i przebierką.





Potem kolejne wizyty, równie super i cool. Turystyczne opanowane szlaki, do pełnej 'profeski' brakuje mi tylko kolorowego, BARDZO KOLOROWEGO, parasola. Ah i wiedzy o jakiejś fontanno-statule w Schönbrunnowym ogrodzie, w której pojęcia nie mają ludzie mieszkający tutaj po stokroć dłużej niż ja.



Puk, puk, wracam do domu, puk, puk, jest tak cicho, puk, puk, że słuchać tylko obijające się o chodnik sztybletowe podeszwy. W ciele czuć rozprzestrzeniającą się we wszystkich kierunkach ciepłość. Nanananajlepiej, można sobie tylko podśpiewywać pod nosem. Ciepłość ponczowa, ze świątecznego jarmarku, poncz można uświadczyć we wszystkich życia smakach i szybko się w nim zakochać. Tylko za bardzo nie wiadomo, który to jest tym jednym i najodpowiedniejszym. Kuszą tam też jedzeniem, tłustym serem z kluską i innymi specjałami. Znaleźli się austriaccy kucharze i powodują te zapachy, od których Twój żołądek przypomina Ci samą siebie, w którąś z tych sesyjnych nocy, kiedy to jedyną możliwością na pobudzenie była potańcówka.




A potem pada pierwszy śnieg, podczas kiedy ty siedzisz w jednym z bardziej słusznych wiedeńskich mieszkań zaplątana w największy koc świata, przed otwartym oknem i patrzysz. Nie robiłam tego przez dobrą wieczność. Nawet nie wiem jak naśladować spadający śnieg, istnieją na to jakieś odgłosy?


Mirek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz