czwartek, 26 kwietnia 2012

Tak uczymy się do sesyji i innych kółek.


Nie jestem pewna jak to zrobić, żeby słowa nie popsuły tego, co chcę przekazać.
Chciałbym opowiedzieć o cudownym czasie, jaki ostatnio nastał. Są takie chwile, kiedy po prostu jest się radosnym i można się cieszyć z najmniejszej rzeczy, jak przechadzanie się prawie jeszcze pustymi ulicami miasta. Słońce powoli zaczyna grzać, ale w jego świeceniu nie wyczuwa się nachalności. Tak właśnie poczułam się dzisiaj i tydzień temu, kiedy to wylądowałam u Juliana w Gdańsku. Byłam taka super, że przystałam na spontaniczny weekendowy wypad.

Tyle kilometrów, ile zrobiłyśmy w piątek i w sobotę, nie przeszłam już dawno. Pierwszego dnia, zaraz po przybyciu na miejsce, udałyśmy się po dwie butelki wina (białego, choć zaskoczył mnie jego dobry smak). Ucieszył mnie w sumie sam fakt wyjścia z pociągu, w którym gangsterka z okolic Poznania paliła w wagonie (nie otwierając nawet okien) i poza tym wydzielali oni z siebie jakiś nieprzyjemny odór…. W każdym razie zdołałyśmy je (to wino) nawet odkorkować i potem już się potoczyło. Wylądowałyśmy w świetnym miejscu zwanym BUFFET, które mieści się na terenie Stoczni - świetny klimat, wystrój, dobrze zagospodarowana i przemyślana przestrzeń - polecam, Maria K.!

Drugiego dnia, po mistrzowskim śniadaniu (pomysłu Juleczki, a nie mojego!) udałyśmy się na kolejne przechadzki, aż w końcu dotarłyśmy na PLAŻĘ! Nigdy jeszcze nie byłam nad morzem poza sezonem wakacyjnym, więc cieszyłam się jak małe dziecko : ) Wprawdzie piasek i woda były lodowate tak, że łohoho, ale mimo to dałyśmy radę. Niestety, nie spotkałyśmy jeszcze żadnych nudystów, damn.. : D




Odjeżdżałam ze smutkiem, że widziałyśmy się tak krótko. DJ SEREK (z piątkowego wyjścia do klubu) zadba o dobrą zabawę na kolejnej wiksie miihihhii.






 W trakcie snu obserwował nas Neron i Syrenka (zdj. wyżej). Tak przynajmniej twierdzi Julian



A przed chwilą wróciłyśmy właśnie od naszego Stojana, która użyczyła mi i Mirkowi kuchenki, gdyż nasza odmówiła posłuszeństwa -,- danie wyszło wyśmienite, a teraz czekamy na naszą mrożoną herbatsę (Klaudia specjalnie pofatygowała się do Biedry w celu zakupu cytrynki).

Wcześniej tego dnia, po porannym WFie, polazłam do mojego ulubionego Parku Wilsona i leżałam plackiem łapiąc promienie słoneczne, czytając książkę i obserwując wesołe bachorki bawiące się wokoło (jeden chciał nawet pograć ze mną w piłkę!)





SŁOŃCE daje taki zastrzyk energii! Wszystko wydaje się piękniejsze, łatwiejsze, ale, jednocześnie, bardziej ulotne. Mam nadzieję, ze nadchodząca majówka dostarczy nam i Wam kolejnym cudownych wrażeń, którymi warto będzie się podzielić.

~ Maryja

PS Niedługo powinna się pojawić kontynuacja postu o Polaczkach, swetrach i innych festiwalach.

1 komentarz:

  1. mile wspominam nasz weekend pomorski, szkoda ze nie było takiej pogody jak teraz!!

    OdpowiedzUsuń