sobota, 29 grudnia 2012

Ciepłolubność.



Aromat makowca. Rytuał parzenia kawy. Ciepła podłoga. Powroty do domu kojarzą się z pewnego rodzaju komfortem, nadaniem życiu odrobiny luksusu. Przed wyruszeniem na nieznane tereny studenckiego życia sądziłam, że te wszystkie niewygody będą mnie cieszyły, okażą się nowym wyzwaniem, które z chęcią podejmę. Daję radę codziennie. Czasami jednak każdy odczuwa potrzebę wypięcia się na sprawy naglące i oddania się błogiemu lenistwu, kiedy to inni skaczą wokół Ciebie (albo i nie skaczą i jesteś 'skazany' na siebie, ale i tak sprawą jest to drugorzędną).

Powracając do domowości – ciepła podłoga, ciepła pidżama, ale nie ciepłe kluchy (raczej nie). Powszechnie wiadomo, że Święta to czas może nie tyle magiczny, ile po prostu nietypowy. Choćby nie wiem jak bardzo się sprzeciwiać, hejtować, dissować i co tam jeszcze, okres jest to inny. Nie musi to oznaczać stopniowo narastającej gorączki, otoczki i myślowej zatoczki, kiedy nie wiadomo czego się chwycić, bo i tak z niczym człowiek się nie wyrobi. Najlepiej nie robić nic; udawać, że wszystko już załatwione albo załatwione zostanie.
W domowych domach i okolicach czekają na nas znajomi, przyjaciele, osoby dawno niewidziane, za którymi nam najzwyczajniej tęskno. Odrywamy się od uczelniano-pracowego rytmu, mamy chwilę dla siebie, na książkę, zaległą gazetę. Przyglądamy się swoim ciepłym skarpetom i dostrzegamy wyhaftowany na nich wzór piękny góralski czy inny skandynawski, na co wcześniej uwagi nie zwróciliśmy, bo zaliczenia, kolosy, fejsik, chowanie nóg pod koc. Święta to odkładanie wszystkiego na później, na „po świętach” – wtedy ruszymy z projektami, napiszemy konspekty i zbierzemy się mocno w sobie. Ale teraz laba, hulamy, dusza i ciało szaleją i boleją od nadmiaru wrażeń wzrokowych i smakowych i ilościowych i „oooboże tyleeee zjadłam, umrę zaraz, dieta wklei się po sylwestrze jak nic”. A Sylwestra wszystkie Maki spędzają razem i z ogromem bliskich i dalszych przyjaciół, z czego cieszą się przeniezwykle.




Miesiąc poprzedzający powrót do ciepłych podłóg był miesiącem ubogim w pieniądz, ale jakże bogatym w doznania emocjonalne, odbudowę życia towarzyskiego. Wiadomo, że lepiej zostawić fortunę w kasie PKP, markecie Marc Polo i w klubach warszawskich niż ładować (sic!) ją przez cały grudzień w bezsensownie wymyślne obiady. Kanapki i chińskie wyroby zupkowe w zupełności wystarczą.

Jeden jednak weekend należał do moich ulubionych. Wjechała-zjechała-podjechała do nas Zieniakowa Ziemia. Załadowała walizkę czterema swetrami (bo u nas mrozy mieszkaniowe się panoszą), nieco większą ilością Żuberków i na miejscu ładowała równie godnie (razem z nami – Gosodarkami-Ładowarkami). W piątkowe popołudnie po zajęciach czekała na mnie obiadowa tarta wykonana przez Ślusarza Mirka i Ładowarkę Warszawską, po czym udaliśmy się na koncert Brodkowej Moniki (chwalę bardzo i podziwiam). Koncertu recenzować nie będę, ale przytoczę sytuację łazienkową, gdzie wytworzyła się kolejka ponad 20 osób. Nagle PAN VIP wysunął się na przód szeregu i wprowadził 3 PANIE VIPKI, bo przecież one mniejsze pęcherze mają i tyle czasu nie wytrzymają. W końcu zapłaciły więcej, coby uszczerbku na zdrowiu sikowym uniknąć, więc się pchają. W sumie to nie wiem na co tutaj narzekam. Towarzyszka Bjørna potwierdzi zresztą, że jestem zwykłym Śmiertelnikiem. Nie znam się, więc się wypowiem. Kolejki do szatniowych ludzi ciągnęły się w nieskończoność, ale temu chyba nigdy nikt nie zaradzi.
Kolejny, sobotni, obiad przygotowała Maka-Kama, był równie pyszny, a my byłyśmy równie smutne, że nie wybierze się z nami na posiadówę u Zuzieńki, ale kreślenie i projektowanie zabrały nam w tamten weekend imprezową część Kamili. Ostatni posiłek zaserwował Kolega-Uwalniający-Radość. Stresował się bardzo rezultatem , ale wyszło jak u mamy. Do tego muzyka vinylowa i można konsumować (jedzenie i muzykę) bez końca.

Powracam cały czas do barcelońskich przygód, do słońca i plaży, do Małolacików, do wąsowej galerii z wąsową klamką, do Pani Kurczak, która miała ‘soooo white baby’ z Polaczkiem (na pewno janowym Cebulaczkiem), do śniadań tarasowych i zapachów piekarniowych. 




Motywuje mnie to do dalszego planowania, ale póki co środki z konta wyparowują i plany pozostają planami. Śmieję się tylko z ekscesów powrotowych na trasie Poznań-Gorzów, kiedy to drzwi samochodowe odmówiły posłuszeństwa, ale przyczepka okazała się przydatna, bo bagaży mieliśmy ponad dostatkiem. Wszystko ogarnął Spóźniony Drajwer Michał Ty, bo musiał przecież zjeść parówkowy obiad u Pani-Kolegi-Mamy.

Pierwszy Dzień powitał pogodą istnie wielkanocną, 8 stopni na plusie. Wczoraj zaopatrzono mnie w kremowe kubki i dodatkowe pary skarpet własnoręcznie dzierganych. Mimo upałów za oknem, warto przywdziać ciepłość na nogi, zalać kubek ciepłością i ocieplić zawiłości myślowe.


~ Rebeka

4 komentarze:

  1. Jakoś tam cieplej w sercu zrobiło mi się od Twoich słów.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo cieplutki wpis, a w domu mym zimno więc dziękuję!

    zienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Tobie,Współtajemniczko,procenty szczęścia wracają.

    OdpowiedzUsuń
  4. "ZALEGŁĄ GAZETĘ" hahahaha, biedni Twoi rodzice z taką nieposłuszną córką, a niby taki najszybszy plemnik... !
    Pozdrawiam, miło było się spotkać na starych śmieciach :)

    OdpowiedzUsuń