Odnalezione zostały najlepsze i najgorsze miejsca na kawy, żeby potem marzyć na porannym wykładzie, w dzień kiedy jeszcze nie miałaś kontaktu z kofeiną, o chropowatym kubku z kampusu. Zanurzasz się wtedy głębiej w zakamarki uni haupt i poszukujesz miejsca gdzie Cię nią poczęstują ( nie za uśmiech oczywiście), ale nic nie równa się Kawowemu Panu czy Piratom Kawowym albo innych, tych przy piwnych ulicach. Jest, najtańsza i nie wiem na ile to szczęście, a na ile nieszczęście nienajgorsza w Twoim austro-życiu.
W austro-życiu byłam też raz na Wielkim Wydarzeniu w Wielkim Muzeum, było przemagicznie, przepięknie, przednio, przewiedeńsko, przechealsy, przeanalitycznie. Przeważnie jest dobrze, czasem jest wspaniale, tak że idziesz ulicą i uśmiechasz się do człowieka, jednego, drugiego, trzeciego, piętnastego, że nawet droga z metra nie jest taka długa, że zatrzymujesz się i uśmiechasz, do siebie. Czasem czasem tylko człowiek owładnięty nieznośnością dla otoczenia, taką wielką jak Anka i najchętniej wrzuciłby parę najpotrzebniejszych rzeczy i ruszył z tobołkiem na lotnisko i kupił bilet w jedną stronę do Australii.
I tak kiedy nie zajmuje głowy uczelnie, głowa ( wraz z ciałem) przechadza się i kolekcjonuje wrażenia, uroczystych uliczek, trzy stołowych cukierniczek, norweskich pieśniarek, kripowatych współtowarzyszy tramwajowych wojaży, braków w tutejszych podstawowych towarach, wbijania sobie do głowy zakupy w absolutnie najzwyklejsze dni i przewidywanie zachcianek, co wcale nie takie proste,a nawet absolutnie nie dobre. Wycieczki do Zoo i wejścia od absolutnie nieciekawych stron, kluczowa obsesja nerwicowa i wszystko wszystko.
Jest miło.
Bardzo bardzo to wszystko wszystko.
OdpowiedzUsuń