poniedziałek, 28 października 2013

Austro-życie.

Miesiące, mija właśnie sobie taki jeden, miesiąc od kiedy postawiłam stopę tutaj. Owszem, ciągle jestem stopą i oczekuję na inne stopy, które przybyć mają za 18 dni do Austry. W oczekiwaniach szukamy z Mają intensywnie sznycla, wiedeńskiego kawałka mięsa otoczonego najprawdziwszą panierą,  kawałka który nurzał się całym swym kawalstwem w tłuszczyku patelni. Chcemy po zjedzeniu wytrzeć serwetą tłuste kąciki warg i zamruczeć z tłuścianej rozkoszy, a tak doprawdy to po prostu chcemy spróbować sznycla. Bez wybuchowych oczekiwań, przygotowane na nowe doświadczenia, w zasadzie nie powiem kto czeka bardziej i jej wewnętrzny grubas śni o parce w sile wieku zjadającej ciastko z kremem. Podpowiedzią też nie będzie to, że za każdym razem kiedy wjeżdżamy na siódme piętro do uczelnianej stołówki-nie-stołówki Maja pyta o sznycla, a Pani opowiada, że Sznycla już niestety brak.






Odnalezione zostały najlepsze i najgorsze miejsca na kawy, żeby potem marzyć na porannym wykładzie, w dzień kiedy jeszcze nie miałaś kontaktu z kofeiną, o chropowatym kubku z kampusu. Zanurzasz się wtedy głębiej w zakamarki uni haupt i poszukujesz miejsca gdzie Cię nią poczęstują ( nie za uśmiech oczywiście), ale nic nie równa się Kawowemu Panu czy Piratom Kawowym albo innych, tych przy piwnych ulicach. Jest, najtańsza i nie wiem na ile to szczęście, a na ile nieszczęście nienajgorsza w Twoim austro-życiu. 







W austro-życiu byłam też raz na Wielkim Wydarzeniu w Wielkim Muzeum, było przemagicznie, przepięknie, przednio, przewiedeńsko, przechealsy, przeanalitycznie. Przeważnie jest dobrze, czasem jest wspaniale, tak że idziesz ulicą i uśmiechasz się do człowieka, jednego, drugiego, trzeciego, piętnastego, że nawet droga z metra nie jest taka długa, że zatrzymujesz się i uśmiechasz, do siebie. Czasem czasem tylko człowiek owładnięty nieznośnością dla otoczenia, taką wielką jak Anka i najchętniej wrzuciłby parę najpotrzebniejszych rzeczy i ruszył z tobołkiem na lotnisko i kupił bilet w jedną stronę do Australii. 









I tak kiedy nie zajmuje głowy uczelnie, głowa ( wraz z ciałem) przechadza się i kolekcjonuje wrażenia, uroczystych uliczek, trzy stołowych cukierniczek, norweskich pieśniarek, kripowatych współtowarzyszy tramwajowych wojaży, braków w tutejszych podstawowych towarach, wbijania sobie do głowy zakupy w absolutnie najzwyklejsze dni i przewidywanie zachcianek, co wcale nie takie proste,a nawet absolutnie nie dobre. Wycieczki do Zoo i wejścia od absolutnie nieciekawych stron, kluczowa obsesja nerwicowa i wszystko wszystko. 

Jest miło. 

1 komentarz: