To jeszcze sesyjne menu. Podczas nauki zajadałyśmy się smakołykami widocznymi na pierwszym zdjęciu. Na finiszu mogłam sobie pozwolić na odrobinę luksusu - owsiankę z truskawkami i jagodami : ) |
Przez jakiś miesiąc czekałam aż nadejdzie TEN CZAS, wiecie o
co chodzi – bezkarne spanie do godzin późnych, nadrabianie sporych zaległości
książkowych i prasowych, dbanie o makamaka, spotkania z ludźmi, których nie
widziałam kilka miesięcy, bo odległość to jednak nie błahostka. Spełniło się.
Teraz mogę narzekać nieco mniej, bo z sesją jestem na czysto (mimo wszystkich skomleń
i marudzenia), więc tylko do przodu! Jakiś powód znajdzie się zawsze, ale na
pewno nie aż tak przytłaczający i dezorganizujący tzw. życie pozaszkolne
(pozastudenckie?? chociaż zacznę drugi rok, to w mojej głowie cały czas siedzą
słowa typu „szkoła, nauczyciel, lekcja”).
Propozycje śniadaniowe i ogrom świeżych owoców, z których stworzyłyśmy sporo szklanek pysznego koktajlu |
Każdy wie, że nie można spać w nieskończoność i przesiadywać
non stop w domu, tym bardziej, że pogoda dopisuje. Połowa makamaka wybrała się
na superelorikiriki Open’era (w tym roku skład powalający, więc jednak trochę
zazdrościmy), a druga pojechała w tym czasie do Poznania na poszukiwania
mieszkania.
W ciągu dwóch dni przeszłyśmy miliony kilometrów, Mirek
została biznesmenką z terminarzem w torbie, planującą spotkania z
panami/paniami właścicielami, odbierającą i wykonująca telefony od godz. 9 do
24 (później nie odbiera, należy się skontaktować dopiero następnego dnia). Mimo
upałów i tego, ze raz nieomal wyszłyśmy z miasta haha (w poszukiwaniu jednej z ulic),
bawiłyśmy się świetnie, co nie jest w naszym przypadku żadną nowością. Gdy już
sądziłyśmy, ze znalazłyśmy dobre lokum na Jeżycach, okazało się, że nie wszyscy
ludzie są tacy super i potrafią pocisnąć wysad zupełnie bez powodu. Takim oto
sposobem ponownie jesteśmy bezdomne i spędzimy kolejne dni na przyjemnym portalu
gumtree.
Na szczęście pobyt w Mieście Doznań nie ograniczył się do flat-searching (jeśli takie słowo nie
istniało, to właśnie je stworzyłam). Pierwszy wieczór spędziłyśmy w Pasażu
Kultury na Starym Rynku, gdzie słuchałyśmy Kari Amirian (koncert w ramach Malta
Festiwal). Dziewczyna ma delikatny, aksamitny głos, spisała się bardzo dobrze. Równie
interesującą atrakcję stanowiła jedna z „fanek”, która miała kwiaty we włosach
i w rękach. Przepychała się przez tłum, trochę tańczyła, trochę krzyczała i
była pod wpływem czegoś, co powodowało, ze nie zachowywała się normalnie. Zwracała
na siebie uwagę, to prawda. Później poszłyśmy szukać toalety i w ten sposób
doszłyśmy do Klubokawiarni Meskalina. Planowałyśmy pojawić się tam już wieki temu, ale, jak zawsze, nie miałyśmy czasu albo znajdowałyśmy jakąkolwiek
wymówkę. Zaskoczyły nas tam dwie rzeczy. Negatywnie – powalające ceny piwa
(ratują ich tylko piękne kufle, w których je podają). Pozytywnie – bardzo
klimatyczny taras (dziedziniec? patio?), gdzie wiszą lampy dające niewielką,
ale w zupełności wystarczającą ilość światła i możliwość oglądania gwiazd na
niebie.
Drugiego dnia rano, po odwiedzeniu któregoś mieszkania z kolei
i wizycie na placu zabaw (huśtałyśmy się po raz pierwszy od tysięcy lat),
zaprowadziła mnie Mirek na Taczaka 20 na śniadanko serwowane z kawą. Jedzenie,
jak jedzenie – smaczne, ale też bez rewelacji. Kawa za to zasługuje na ogromny
plus, a szczególnie kremowa pianka na naszym cappuccino mmm… Jednak miejsce
samo w sobie ma ogromny potencjał, jest klimatyczne, urządzone na modłę
nowoczesną, króluje minimalizm. Ale to właśnie kochamy i dlatego spędziłyśmy
tam jakieś 2 godziny czytając interesująca, trudno dostępną (albo drogą) prasę.
Jeśli wpadniecie kiedyś do Poznania, nie zapomnijcie o wszystkich tych przybytkach, bo warto.
Kilka dni wcześniej zorganizowałyśmy grilla u Zieni w
ogrodzie. Od tamtego dnia uwielbiam to miejsce za drzewa owocowe, które wydają
piękne i smaczne plony oraz za PSA, który boi się pszczół : D
Podjęłam się rozdrabniania kolorowego pieprzu w moździerzu. Jak na pierwszy raz, to chyba wyszło nieźle, chociaż nierozgniecione kulki były wyczuwalne w sałatce |
Oto Zienia - gospodarz grillowy. Jeszcze nie gościła na naszym blogu, więc dzisiaj debiutuje. |
Oprócz tego - standardowo - pieczony chleb, kepucz i papryka prosto z rusztu. No i połowa maka-składu |
Na dalszą część wakacji planujemy ponowny, jednonocny wypad
do Berlina, tygodniowe eksplorowanie Pragi na własną rękę, kolejne grille i
wizyty nad jeziorem. Zamówiłam też w końcu karnet na Nową Muzykę w Katowicach!
Mam nadzieję, że uda nam się zrealizować wszystkie plany. Zaczynamy też zbierać fundusze na przyszłoroczną wyprawę do Stanów, trzymajcie kciuki!
W najbliższym czasie planuję upiec tartę cytrynową i
jagodzianki waniliowe (mój debiut). Jeśli podołam wyzwaniu, na pewno
przedstawię efekty na naszym square.
~ Rebeka
Mój PIES ma imię Mariolo!
OdpowiedzUsuńA zdjęcie mojej mordy z bolącą ósemką (ale jeszcze obecną) debiutujące na Waszym blogu jest super mega. Lepszego debiutu nie można było sobie wymarzyć! :)
Trzymam kciuki za Twoje podboje kucharskie! Szkoda tylko, że nie będzie mi dane ich skosztować. No ale może kiedyś...
Rany,jaki piękny debiut Zieni! GRATULUJĘ! :D
OdpowiedzUsuń