sobota, 7 lipca 2012

Pełen chill i trochę też grill

Najcięższy okres za nami. Wygląda na to, że nikt nic nie naskrobał już od miesiąca, dlatego następuje pełna mobilizacja. Cały maka-skład ma wolne przez najbliższe 3 miesiące, dlatego będziemy mogły zdawać w miarę regularne relacje z naszych wakacyjnych poczynań.


To jeszcze sesyjne menu. Podczas nauki zajadałyśmy się smakołykami widocznymi na pierwszym zdjęciu. Na finiszu mogłam sobie pozwolić na odrobinę luksusu - owsiankę z truskawkami i jagodami : )
Przez jakiś miesiąc czekałam aż nadejdzie TEN CZAS, wiecie o co chodzi – bezkarne spanie do godzin późnych, nadrabianie sporych zaległości książkowych i prasowych, dbanie o makamaka, spotkania z ludźmi, których nie widziałam kilka miesięcy, bo odległość to jednak nie błahostka. Spełniło się. Teraz mogę narzekać nieco mniej, bo z sesją jestem na czysto (mimo wszystkich skomleń i marudzenia), więc tylko do przodu! Jakiś powód znajdzie się zawsze, ale na pewno nie aż tak przytłaczający i dezorganizujący tzw. życie pozaszkolne (pozastudenckie?? chociaż zacznę drugi rok, to w mojej głowie cały czas siedzą słowa typu „szkoła, nauczyciel, lekcja”).



Propozycje śniadaniowe i ogrom świeżych owoców, z których stworzyłyśmy sporo szklanek pysznego koktajlu

Każdy wie, że nie można spać w nieskończoność i przesiadywać non stop w domu, tym bardziej, że pogoda dopisuje. Połowa makamaka wybrała się na superelorikiriki Open’era (w tym roku skład powalający, więc jednak trochę zazdrościmy), a druga pojechała w tym czasie do Poznania na poszukiwania mieszkania.
W ciągu dwóch dni przeszłyśmy miliony kilometrów, Mirek została biznesmenką z terminarzem w torbie, planującą spotkania z panami/paniami właścicielami, odbierającą i wykonująca telefony od godz. 9 do 24 (później nie odbiera, należy się skontaktować dopiero następnego dnia). Mimo upałów i tego, ze raz nieomal wyszłyśmy z miasta haha (w poszukiwaniu jednej z ulic), bawiłyśmy się świetnie, co nie jest w naszym przypadku żadną nowością. Gdy już sądziłyśmy, ze znalazłyśmy dobre lokum na Jeżycach, okazało się, że nie wszyscy ludzie są tacy super i potrafią pocisnąć wysad zupełnie bez powodu. Takim oto sposobem ponownie jesteśmy bezdomne i spędzimy kolejne dni na przyjemnym portalu gumtree.

Na szczęście pobyt w Mieście Doznań nie ograniczył się do flat-searching (jeśli takie słowo nie istniało, to właśnie je stworzyłam). Pierwszy wieczór spędziłyśmy w Pasażu Kultury na Starym Rynku, gdzie słuchałyśmy Kari Amirian (koncert w ramach Malta Festiwal). Dziewczyna ma delikatny, aksamitny głos, spisała się bardzo dobrze. Równie interesującą atrakcję stanowiła jedna z „fanek”, która miała kwiaty we włosach i w rękach. Przepychała się przez tłum, trochę tańczyła, trochę krzyczała i była pod wpływem czegoś, co powodowało, ze nie zachowywała się normalnie. Zwracała na siebie uwagę, to prawda. Później poszłyśmy szukać toalety i w ten sposób doszłyśmy do Klubokawiarni Meskalina. Planowałyśmy pojawić się tam już wieki temu, ale, jak zawsze, nie miałyśmy czasu albo znajdowałyśmy jakąkolwiek wymówkę. Zaskoczyły nas tam dwie rzeczy. Negatywnie – powalające ceny piwa (ratują ich tylko piękne kufle, w których je podają). Pozytywnie – bardzo klimatyczny taras (dziedziniec? patio?), gdzie wiszą lampy dające niewielką, ale w zupełności wystarczającą ilość światła i możliwość oglądania gwiazd na niebie.
Drugiego dnia rano, po odwiedzeniu któregoś mieszkania z kolei i wizycie na placu zabaw (huśtałyśmy się po raz pierwszy od tysięcy lat), zaprowadziła mnie Mirek na Taczaka 20 na śniadanko serwowane z kawą. Jedzenie, jak jedzenie – smaczne, ale też bez rewelacji. Kawa za to zasługuje na ogromny plus, a szczególnie kremowa pianka na naszym cappuccino mmm… Jednak miejsce samo w sobie ma ogromny potencjał, jest klimatyczne, urządzone na modłę nowoczesną, króluje minimalizm. Ale to właśnie kochamy i dlatego spędziłyśmy tam jakieś 2 godziny czytając interesująca, trudno dostępną (albo drogą) prasę. Jeśli wpadniecie kiedyś do Poznania, nie zapomnijcie o wszystkich tych przybytkach, bo warto.

Kilka dni wcześniej zorganizowałyśmy grilla u Zieni w ogrodzie. Od tamtego dnia uwielbiam to miejsce za drzewa owocowe, które wydają piękne i smaczne plony oraz za PSA, który boi się pszczół : D 

Podjęłam się rozdrabniania kolorowego pieprzu w moździerzu. Jak na pierwszy raz, to chyba wyszło nieźle, chociaż nierozgniecione kulki były wyczuwalne w sałatce
Oto Zienia - gospodarz grillowy. Jeszcze nie gościła na naszym blogu, więc dzisiaj debiutuje. 
Na stole królował kurczak w marynacie z oliwy, cytryny, czosnku i tymianku. Całości dopełniała sałatka z grillowanej cukinii (zamarynowanej w świeżym imbirze i czosnku) i fety polana dressingiem z musztardy, oliwy, cytryny, kolorowego pieprzu i liści świeżej mięty

Oprócz tego - standardowo - pieczony chleb, kepucz i papryka prosto z rusztu. No i połowa maka-składu




Na dalszą część wakacji planujemy ponowny, jednonocny wypad do Berlina, tygodniowe eksplorowanie Pragi na własną rękę, kolejne grille i wizyty nad jeziorem. Zamówiłam też w końcu karnet na Nową Muzykę w Katowicach! Mam nadzieję, że uda nam się zrealizować wszystkie plany. Zaczynamy też zbierać fundusze na przyszłoroczną wyprawę do Stanów, trzymajcie kciuki!
W najbliższym czasie planuję upiec tartę cytrynową i jagodzianki waniliowe (mój debiut). Jeśli podołam wyzwaniu, na pewno przedstawię efekty na naszym square.

Dla uprzyjemnienia sobotniego wieczoru polecam Francuza (Woodkid, czyli Yoann Lemoine), który ma niesamowity, przenikliwy głos. Drewniany dzieciak tym właśnie mnie kupił i mam nadzieję, że was również. Słuchając, warto obejrzeć klip : )




~ Rebeka

2 komentarze:

  1. Mój PIES ma imię Mariolo!

    A zdjęcie mojej mordy z bolącą ósemką (ale jeszcze obecną) debiutujące na Waszym blogu jest super mega. Lepszego debiutu nie można było sobie wymarzyć! :)

    Trzymam kciuki za Twoje podboje kucharskie! Szkoda tylko, że nie będzie mi dane ich skosztować. No ale może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany,jaki piękny debiut Zieni! GRATULUJĘ! :D

    OdpowiedzUsuń