Piasek. Bywa zdradliwy, bywa uwielbiany. Idziesz po plaży,
czujesz go pod stopami. Przemyka delikatnie między palcami, zapadasz się. Po
zetknięciu z wodą robi się z niego papka, zbita lub pływająca masa wybrana
przez dzieci najlepszym materiałem budowlanym. Jednak kiedy leżysz plackiem,
chcesz być trochę dziunią i zwiększyć ryzyko zachorowania na raka skóry, piasek
nie jest dobrym sprzymierzeńcem. Trzeba wziąć poprawkę na to, że najczęściej nad
morzem występuje zjawisko zwane wiatrem. Zjawisko to nazywa się również ‘psujem’
– psuje grzywkę, psuje fryzurę, plącze włosy, psuje pogodę i rozprzestrzenia piasek
na niebezpieczne odległości i tereny. Wyobraź sobie, że leżysz już na tej plaży,
słońce pojawiło się na chwilę na nieboskłonie (chmury polubiły ostatnio zabawę
w berka, a słońce, niestety, jest kiepskie w te klocki) i chcesz złapać chociaż
ze trzy promienie. Może złapiesz i dziesięć, ale kiedy poczujesz ten WIATR i
ten PIASEK dryfujący po zakamarkach Twojego ciała, przyklejający się do
emulsji, oliwek, kremów (czego to nie wymyślą?!), masz dość. Podnosisz blade,
najedzone ciało (gofry nad morzem są podstawą piramidy żywienia), być może
odbywa się festiwal min albo pojawia się tylko grymasik, chwytasz ubrania,
bierzesz torbę (już)pełną piasku i idziesz na kolejnego gofra – no co? przynajmniej jeden dziennie! Nie będę wypisywała, że zdradliwy piasek jest niczym nasze życie i inne takie pierdy, bo nie jestem teraz w takich nastrojach. Nastroje mam dobre, superekstra, fajerwerki i te sprawy.
Dlatego też powróciłam znad morza z kilogramem piasku na
ciele. Do tej pory ukrywa się we włosach, ale co mi tam – pamiątka to pamiątka.
Przynajmniej uniknęłam tłumów na plaży i tłumów na deptaku,
pysznych ryb smażonych po raz dwudziesty na tym samym oleju, hałaśliwych parków
rozrywki dla dzieci. A przede wszystkim nie zetknęłam się z wszechobecnym
człowiekiem, który krzyczy, mówi, je, plażuje, je, piwkuje, je, wrzuca coś na
ząb, je, tańczy na dansingu, wieczorkiem coś zje, wypije, pośle dzieci do
łożka, rano coś zje, potem plażuje i tak dzień w dzień. Wiem, że sporo
straciłam i generalnie szkoda, że mnie to ominęło. Spróbuję za rok, to na pewno
nie ucieknie, wystarczy cofnąć film. Nawet twarze pozostają te same. W polskich
kurortach nadmorskich znaleźć można esencję Polaczka i Polaczki. Jeśli nie jest
to celem Twojej podróży, nie zapuszczaj się w tamte rejony. Albo znajdź schronienie tam, gdzie ja. Polecam, mimo piasku i plaży i innych utrudnień - nie
unikniecie tego nad morzem, no taka prawda.
Przeżyłam za to tygodniową przygodę z kuchnią wegetariańską, która
okazała się absolutnie przepyszna. Gotująca Pani dodawała do potraw jakieś
tajemne składniki, bo nawet tak banalne jedzenie jak twaróg z rzodkiewką czy
zupa pomidorowa smakowało inaczej, miało to coś, czego często brakuje do pełni
smaku. Nie wspominam o curry z grochu, rozmaitych kaszach i paście z groszku
zielonego, bo za bardzo się rozmarzę. Warto eksperymentować i się nie bać; brak
mięsa nie musi oznaczać nudy i bezsmakowego żarcia
W moim poprzednim poście wspominałam coś o tarcie cytrynowej
i dzisiaj przyszedł czas na ujawnienie przepisu. Udała się i smakowała.
TARTA CYTRYNOWA (poleciła ją Marta Gessler w Wysokich Obcasach, a ona z kolei 'pożyczyła' pomysł od innej pysznej Pani - niejakiej Lorraine Pascale)
Ciasto:
- 100g cukru pudru
- 200g zimnego masła pokrojonego w małą kostkę
- 300g mąki
- 1 żółtko, 2 łyżki zimnej wody
- 250ml świeżo wyciśniętego soku z cytryny
- skórka starta z 2 cytryn
- 200g cukru
- 170g masła
- 4 jajka, 4 żółtka
1. Do miski wsypać mąkę, cukier i wymieszać. Dodać masło i rozetrzeć palcami, aż masa będzie przypominać bułkę tartą. Wtedy dodać żółtko rozmieszane z wodą. Całość zagnieść, aby powstało elastyczne ciasto.
2. Uformować kulę, którą należy spłaszczyć, zawinąć w folię spożywczą i wstawić na pół godziny do lodówki.
3. Tutaj sugerowane jest, żeby ciasto rozwałkować. Próbowałam, ale to nie ma sensu, bo się klei. Lepiej własnoręcznie wyklejać formę do tarty (28cm). Dno nakłuć widelcem, wyłożyć papierem do pieczenia, obciążyć, np. grochem (nie sypcie za dużo, żeby ciasto dopiekło się też z góry), i piec ok. 20 min. w piekarniku w temp. 180 stopni C.
4. Następnie wyjąć formę z pieca, zdjąć papier z grochem i odstawić do ostudzenia.
5. Do rondla wlać sok cytrynowy, skórkę, cukier i masło, podgrzać na małym ogniu, aż masło się rozpuści. W misce wymieszać jajka i żółtka. Delikatnie wlać podgrzany sok z masłem, cały czas mieszając.
6. Następnie masę przelać ponownie do rondla. Podgrzewać i mieszać trzepaczką, aż masa zacznie gęstnieć i pojawią się bąbelki. Wtedy na przygotowany spód kruchy przelać cytrynową masę i wstawić na 10 min. do rozgrzanego do 180 stopni C piekarnika. Jeść po ostudzeniu.
7. Można podawać z bitą smietaną ubitą z cukrem i wanilią lub skórką limonkową
Note: Zwróćcie uwagę, że w tej tarcie ukryte są dwie kostki masła i 9 jajek, więc jeden trójkącik wystarczy, żeby poczuć błogość i pełen żołądek jednocześnie :D. Zignorowałam punkt 7., ale nie radzę z niego rezygnować - tarta jest nieco kwaśna, a słodka bita śmietana dobrze zrównoważy oba smaki.
Spód jest pyszny sam w sobie, więc śmiało można go wykorzystywać i stosować inne masy, np. z mascarpone i truskawkami - tutaj panuje zupełna dowolność. Mamy teraz dostęp do przeróżnych owoców sezonowych, z których trzeba robić użytek.
Niech się uda!
Niech się uda!
~ Rebeka
Ona tak pysznie wygląda,NO TAK PYSZNIE!
OdpowiedzUsuńuwielbiam cytrynę, koniecznie musisz mi Marycha przyrządzić to cudeńko:*
OdpowiedzUsuńmasz do sprzedania jakiś pomysł na smaczny vegetarian plate? (zważ na moje doświadczenie kulinarne:D )
OdpowiedzUsuńnie byłabyś sobą nie narzekając na wiatr psujący grzywkę! haha